Brak
angielskich drużyn wśród tegorocznych ćwierćfinalistów Ligi Mistrzów jest
faktycznie dziwny. Nawet zwolennicy hiszpańskiej odmiany piłki kopanej muszą
przyznać, że tak wczesna faza rozgrywek pozbawiona wyspiarskiego futbolu przypomina
układankę bez kilku elementów. Lwia część tych kibiców będzie jednak
zadowolona, że najnowsze puzzle są tak wybrakowane. Istnieje bowiem duża szansa
na uzupełnienie deficytu klockami w ich ulubionych barwach i udowodnienie światu,
że europejska piłka nożna może istnieć bez ekip z Premier League. Niech nikt
jednak nie da się zwieść pozorom. Tegoroczna postawa wyspiarzy na arenach
Starego Kontynentu jest niczym innym, jak zwykłym wypadkiem przy pracy. Ten,
kto sugeruje klęskę i śmierć angielskiej piłki, żyje w ogromnym kłamstwie. Może
Rock and Roll umarł, natomiast siła drużyn znad Tamizy nigdy.
Ten
rok dla Manchesteru United i spółki, w kontekście Champions League, jest
rzeczywiście nieudany. Dawno nie było takiej sytuacji, kiedy to przed
półfinałami tychże rozgrywek, zwolennicy drużyn z Anglii nie mieli już komu
kibicować. Jednak głosy o rzekomym
kryzysie wyspiarskiej piłki są zdecydowanie przesadzone. Tak się składa, że
wszystko kiedyś musi mieć swój koniec. Każdy życiowy proces musi przejść przez
etap jakiś porażek, by w przyszłości móc cieszyć się z sukcesów. To tak jak z
biblijnymi latami tłustymi i chudymi. Rok 2013 jest dla drużyn angielskich
właśnie takim chudym, w którym to trzeba będzie cieszyć się z jakiejkolwiek
wygranej na własnym podwórku. Daleko tu jednak do jakiegoś kryzysu. Sama
Premier League stoi na wysokim poziome, tak jak stała w poprzednich sezonach. O
tytuł mistrzowski w zasadzie nikt już się nie bije (przewaga United jest tak
duża, że tylko fatum mogłoby sprawić, że Czerwone Diabły wypuszczą zwycięstwo z
rąk), natomiast reszta stawki dosłownie gryzie trawę, by wyrwać przeciwnikowi
kolejne punkty. Mecze ogląda się z wielką przyjemnością i kibicom pozostaje
tylko czekać na nową edycję Ligi Mistrzów, w której to Wyspiarze z pewnością
będą chcieli zrehabilitować się za tegoroczną postawę. O sile futbolu w danym
kraju decydują nie tylko wyniki w Champions League i Lidze Europy. Jest to, co
prawda, sposób bezpośredniego porównania zespołów z różnych państw, natomiast
nie ostatecznie decydujący.
Samo
porównywanie lig krajowych na podstawie wyników spotkań w Lidze Mistrzów i co
za tym idzie liczebności zespołów z danego kraju pozostałych w rozgrywkach,
zahacza o absurd. Według takiego kryterium, obecnie liga turecka prezentuje ten
sam poziom, co włoska, a angielska może podać sobie dłoń z polską. Takie
zestawienia miałby jakikolwiek sens, gdyby Champions League odbywała się raz na
cztery lata. Jednak coroczne przystępowanie do tego samego wyścigu słabo weryfikuje
siły poszczególnych lig. Jeśli angielski futbol właśnie dotknął dna, to jak
wytłumaczyć zeszłoroczne zwycięstwo Chelsea i trzykrotną grę w finale
Manchesteru United w ostatnich pięciu latach? Jak mówi popularne przysłowie: jedna jaskółka wiosny nie czyni. Gdyby posucha angielskiej piłki powtórzyłaby się w przyszłym roku, wówczas kibice mogą mieć powody do niepokoju. W tym roku do szczęśliwszych będą z pewnością
należeć sympatycy zespołów z Hiszpanii, którzy już okrzyknęli Primera Division
najlepszą ligą świata. Przyznawanie tego samozwańczego tytuły powinno być
karane futbolową banicją, bo decyduje o nim tylko sympatia do jednego zespołu.
Działa to na identycznej zasadzie, co uznanie jakiejkolwiek kuchni krajowej za
najlepszą na globie. Jeden będzie lubował się w tradycyjnej pizzy i spaghetti,
drugi dozna orgazmu podniebienia podczas konsumpcji sajgonek.
Tak
czy inaczej, piłka nożna w Anglii żyje. I ma się dobrze. To, że potknęła się na
obcym podwórku nie oznacza, że jest inwalidą.
0 komentarze:
Prześlij komentarz