Krótka historia zapomnianych talentów



Zmierzająca ku końcowi runda jesienna polskiej Ekstraklasy, stoi podobno pod znakiem młodych i utalentowanych piłkarzy znad Wisły. Mówi się nawet, że dawno nie było takiego wysypu zdolnych adeptów piłki nożnej i już kreśli się futurystyczne (żeby nie powiedzieć utopijne) wizje biało-czerwonego futbolu. Mamy stać się kuźnią talentów na skalę europejską. Będziemy drugą Belgią, a może nawet Holandią. Każdy z tych młokosów, którzy kopią obecnie piłkę w Warszawie lub Zabrzu, w przyszłości będzie grał w Dortmundzie i dopytywać się o niego będzie sam sir Alex.
Jakie to przykre, że wynosimy na piedestał "tych na fali", a zapominamy o takich, co przez kibiców i media zostali kilka lat temu nazwani "drugimi Szarmachami". A jest ich niestety sporo.

Piłką juniorską interesuję się słabo. Pamiętam jednak jedno wydarzenie, którym polscy juniorzy zatkali buzię całemu futbolowemu światu. Był to mundial do lat 20, zorganizowany przez Kanadę w roku 2007. Polska reprezentacja prowadzona przez Michała Globisza, pojechała do kraju klonowego liścia bez wyraźnego celu. W kadrze znalazło się kliku zawodników, o których polscy fani nigdy nie słyszeli. Nikt też nie liczył na zdobycie medalu. O dziwo, naszym piłkarzom udało się pokonać Brazylię (!) i wyjść z grupy, co dla ich seniorskich kolegów jest wyczynem niemożliwym do realizacji. Co prawda w fazie grupowej zdarzył się także blamaż (1-6 z USA), ale najważniejsze, że nasi chłopcy pokazali pazur i odpadli dopiero w 1/8 finału z późniejszymi zwycięzcami imprezy- Argentyną.

Po tamtej imprezie rozpływaliśmy się w zachwytach. Udowadniano, że Polskę stać na "wyprodukowanie" zdolnych zawodników, którzy zrobią mniejszą lub większą karierę w Europie. Szukano wyraźnego zaplecza dla pierwszej kadry, która wówczas też nieźle prosperowała. Rzeczywistość okazała się jednak okrutna, bo dziś tylko nieliczni zawodnicy ekipy Globisza odnaleźli się w piłkarskim piekiełku.


Kapitanem opisywanej drużyny i pierwszym bramkarzem zarazem był Bartosz Białkowski. Rocznik 1987. Kiedy jechał na młodzieżowy mundial, już był zakontraktowany z angielskim Southampton. Wróżono mu wielką karierę. Miał wyśmienite warunki fizyczne i dużo pewności siebie. Przy tym wszystkim okazywał wiele spokoju w swych interwencjach. Niestety, po mistrzostwach jego kariera potoczyła się złym torem. Dużo fermentu w jego CV dokonały kontuzje. Dziś Southampton gra w Premier League i zatrudnia innego Polaka- Artura Boruca. Białkowski natomiast podpisał w tym roku umowę z Notts County. Tylko czekać, aż pojawi się w Ekstraklasie z etykietą: "Temu za granicą podziękowano".


Pamiętacie może Bena Starostę? Michał Globisz zapuścił sieci na młodych Polaków wychowywanych poza granicami naszego kraju i natknął się syna naszych emigrantów, który rok przed opisywanym mundialem został włączony do pierwszego składu Sheffield United. Wówczas drużyna ta grała w najwyżej klasie rozgrywkowej w Anglii, co podwyższało notowania Starosty. Rówieśnik Białkowskiego nie miał raczej szans na grę w barwach Anglii, więc zdecydował się na reprezentowanie Polski. Kibice liczyli, że dostał Nam się talent pokroju Podolskiego, tyle tylko, że w grze defensywnej. Jego akcje mogły iść systematycznie w górę, bo dobrze wiemy, że na bocznych obrońców wciąż jest u Nas deficyt. Jednak Starosta przepadł jak kamień w wodę. Nie pomogły mu liczne wypożyczenia, a nawet gra w polskiej Ekstraklasie. Ostatnim przystankiem Bena była Miedź Legnica, z którą rozwiązał kontrakt przed tym sezonem.

Nie tylko będący dziś na topie Kamil Glik był szkolony w Realu Madryt. W kadrze Globisza  znalazł  się niezwykle zdolny piłkarz, który miał okazję posmakować gry w barwach rezerw Królewskich. Zresztą jego nazwisko do tego zobowiązywało. Krzysztof Król, rocznik 1987(fot.). W Kanadzie zasłynął tym, że w meczu z Brazylią zobaczył czerwoną kartkę i z boiska schodził płacząc jak małe dziecko. Po MŚ długo zwlekał, aby opuścić Madryt. W 2008 roku podpisał kontrakt z Jagiellonią, ale nie zagrzał tam długo miejsca. W dorosłej kadrze nie zagrał, choć wszyscy liczyli, że stanie się to kwestią czasu. Obecnie występuje w Podbeskidziu.


Głośno w trakcie młodzieżowego mundialu zrobiło się też o dwóch Poznaniakach. Pierwszy z nich- Artur Marciniak zachwycił piłkarskich ekspertów. "Baby Face Killer" grał dojrzale, a przy tym z ogromną finezją. Wraz z Białkowskim dzielili między sobą funkcję kapitana. Zdarzały mu się błędy, natomiast każdy pokładał w nim ogromne nadzieje. W Lechu nie widziano dla niego przyszłości, więc swych sił próbował w Bełchatowie, który był rewelacją ostatnich sezonów. Tam jednak uszło z niego powietrze i zmuszony był wrócić w rodzinne strony. Zatrudnienie znalazł jednak nie w Kolejorzu, a w Warcie, gdzie gra do dziś.
Jego poznański kolega- Krzysztof Strugarek, miał być nowym Jerzym Gorgoniem. W Kanadzie prezentował się naprawdę bardzo dobrze. Posiadał doskonałe warunki fizyczne. W 2010 roku zdecydował się na zakończenie kariery. Był niejako do tego zmuszony. Strugarek zdecydował się na instalację implantu słuchowego, z którym gra w piłkę była wykluczona. Nie było tajemnicą, że środkowy obrońca miał wadę słuchu. Jego decyzje osobiście rozumiem doskonale.


Dawid Janczyk jest chyba największym przegranym tamtych mistrzostw. Na krajowych boiskach był znany z bardzo dobrej gry w barwach Legii. Podobno jego osobą interesowała się Chelsea Londyn. Podczas mundialu w Kanadzie był najjaśniej świecącą postacią w polskiej kadrze. Jeszcze w czasie trwania turnieju zastanawiano się, który klub zgłosi się po Janczyka. Wyścig wygrało CSKA Moskwa. Decyzja o przeniesieniu się do tego klubu zrujnowała karierę młodego napastnika. Rywalizacja o grze w ataku z Vagnerem Love była ponad siły naszego rodaka. Tułaczki po Belgii, a później po Polsce nie uratowały formy Janczyka. Były Legionista stara się obecnie odzyskać reputację w lidze ukraińskiej.

Oczywiście nie wszyscy z tamtej drużyny przepadli. Rezerwowi bramkarze są dziś rozchwytywani (gdzie grają Szczęsny i Tytoń, mówić nie muszę). Do kadry wreszcie dostał się na stałe Krychowiak, który strzelił pamiętnego gola we wspomnianym meczu z Brazylią. W Górniku Zabrze notorycznie gra Adam Danch, który po mundialu w 2007 roku, został nazwany przez Jerzego Engela "najlepszym polskim piłkarzem tamtego turnieju". Cały czas czekamy aż do pełni zdrowia wróci Jarosław Fojut- mistrz Polski ze Śląskiem Wrocław.
Są to przykłady tego, że można się z Polski wybić i zrobić karierę. Jednak widzimy, że nie jest to takie proste, i że nie każdy musi być drugim Robertem Lewandowskim. A takie epitety są używane np. w stosunku do Milika lub Teodorczyka. Jakuba Koseckiego nie porównuje się już nawet do ojca, ale do samego Leo Messiego (sic!). Gdzie tu sens i logika? Czy tak bardzo zależy Nam, aby wygonić tych młodych chłopaków z Polski? Przecież Milik nie poradzi sobie teraz w Evertonie lub Borussi. Zagranie jednej rundy na niezłym poziomie niczego nie zmienia. Jeśli tacy piłkarze jak Wszołek lub Milik udowodnią w drugiej części sezonu, że warto na nich stawiać, wówczas można poszukać im lepszego klubu. W przeciwnym razie skończą jak sezonowi bohaterowie z roku 2007, albo jak Rafał Wolski, który przed Euro podobno jedną nogą był już klubowym kolegą Błaszczykowskiego, Piszczka i Lewandowskiego, a dziś walczy w Warszawie z kontuzją i sezon ma raczej z głowy. Podobnych przykładów można mnożyć bez liku.

Kończąca się runda była obfita w talenty. Gdyby każdy z nich wyemigrował na zachód i zachwycał swą grą tamtejszych ekspertów, byłby to najbardziej optymistyczny scenariusz, jaki można sobie wyobrazić. Ja jednak stąpam po ziemi twardo i wiem, że na zachwyty jest za wcześnie. Obym nie miał racji, że o Wszołku lub innym Miliku zapomnimy tak szybko, jak o nim usłyszeliśmy.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

Gol niedzielny Copyright © 2011-2012 | Powered by Blogger