Futbol z choinką w tle



Na święta Bożego Narodzenia czekam niecierpliwie cały rok, jakbym nadal był małym dzieckiem. Pod tym względem nie jestem żadnym oryginałem. Lubię tę przesłodzoną, komercyjną otoczkę z reklamami Coca-Coli, prezentami etc. Od kilku lat wyczekuje także czegoś dodatkowego. Nie mam na myśli pierwszej gwiazdki, bo ta zawsze skutecznie się przede mną chowała. Pewniejszy od niej jest 26 grudnia, czyli tzw. boxing day, który rozpoczyna jedyny w swoim rodzaju piłkarski maraton w angielskiej Premier League. Cztery ligowe mecze w ciągu jednego tygodnia, na najwyższym poziomie. Fantastyczny dodatek do spożywanych po raz setny w tym czasie barszczu z uszkami i pierogów z kapustą.

Pamiętam swoje pierwsze zetknięcie ze świątecznym wydaniem wyspiarskiego futbolu. Było dla mnie czymś zupełnie nowym, niezrozumiałym, ale jednocześnie interesującym, to że można wejść w sferę sacrum profesjonalnymi rozgrywkami sportowymi, które należą niewątpliwie do sfery profanum. Ekscytację podkręcał fakt, że w ciągu najbliższych siedmiu dni, takie kluby jak Chelsea, Arsenal, Manchester United oraz Liverpool rozegrają aż cztery mecze, czyli tyle, co normalnie przeprowadza się w ciągu miesiąca. Młody byłem i głupi. W Polsce święta są rzeczą... świętą i prócz śpiewania kolęd nie można robić niczego innego. W Anglii jest czas i na uroczyste obchody Bożego Narodzenia, i na zaspokojenie potrzeb rozrywki zwykłego społeczeństwa. U Nas 26 grudnia odwiedza się znajomych i ogląda w telewizji durne komedie familijne, a na Wyspach obdarowuje się bliskich prezentami i śledzi rozgrywki piłkarskie.

Wspomniany boxing day jest pierwszym etapem wyjątkowego sprawdzianu dla angielskich drużyn. Cztery mecze w tygodniu to dla każdego, bez wyjątku ogromny wysiłek. Z jednej strony chce się zdobyć komplet punktów, z drugiej zachować jak najwięcej sił na kolejne spotkania. Brak czasu na regenerację stanowi wielki test dla każdego klubu. Na wierzch wychodzi przygotowanie fizyczne i psychiczne. Tylko najlepsi potrafią sobie poradzić w tym futbolowym maratonie. Nie ma tu mowy o kalkulacjach. Mecze w szalonym okresie świąteczno-noworocznym, często są decydujące w kwestii walki o tytuł Mistrza Anglii. Jeśli świetnie zacząłeś sezon, wygrywałeś z każdym przeciwnikiem, a podczas "gwiazdkowych kolejek" potraciłeś punkty z niżej notowanymi zespołami, to pozostali rywale wykorzystają takie potknięcia bez skrupułów. Często drużyny, które przebrnęły przez opisywany szał spotkań bez porażki, w maju cieszyły się ze zwycięstwa w lidze.

Sezon 2005/2006 to wielka dominacja Chelsea. Podopieczni Jose Mourinho sięgnęli po raz drugi z rzędu po tytuł mistrza kraju, dzięki konsekwentnej i perfekcyjnej grze. Piłkarze Portugalczyka biegali jak nakręceni i w zasadzie nie znaleźli dla siebie godnego rywala. Przez okres świąteczno-noworoczny przebrnęli jak burza, wygrywając wszystkie cztery mecze. Jednak sezon później, w tym samym czasie The Blues załapali niemałą zadyszkę. Po kilku wpadkach z początku sezonu, kibice Niebieskich liczyli na podgonienie liderującego Manchesteru United właśnie podczas maratonu zapoczątkowanego  26 grudnia. Jakie było rozczarowanie, kiedy drugiego dnia świąt, Chelsea głupio zremisowała ze słabym Reading, a później podzieliła się punktami z Fulham i Aston Villą. Podobnego błędu nie popełnili gracze Manchesteru United. Sezon wcześniej byli słabsi od Londyńczyków pod każdym aspektem. Sir Alex Ferguson zdawał sobie sprawę, że odskoczenie w ligowej tabeli od The Blues pod koniec roku, da jego zespołowi bezpieczną przewagę punktową i psychiczną. I tak, kiedy Chelsea rozdawała prezenty słabiej notowanym przeciwnikom, Czerwone Diabły zdobyły w ciągu świątecznego tygodnia dziesięć na dwanaście możliwych punktów. W maju to właśnie oni cieszyli się ze zdobycia tytułu najlepszej drużyny w Anglii.

W sezonie 2007/2008 znów tryumfował Manchester i znów do końca bił się o to zwycięstwo z Chelsea. Różnica między tymi zespołami wyniosła na końcu ledwie dwa punkty. Losy mistrzostwa mogły potoczyć się inaczej, gdyby ekipa z Londynu znów nie potknęła się podczas bożonarodzeniowych meczów. Co prawda , drużyna z Old Trafford też zanotowała wówczas jedną porażkę w tym okresie, ale to Chelsea przez cały sezon goniła rywala z Manchesteru i ewentualne dwa punkty stracone (znów!) z Aston Villą (26.12.2007) równały oba teamy w tabeli. Gdybać można sobie także nad innymi meczami Chelsea z tego sezonu. Jednak remis w dniu, kiedy zablokowany jak kradziony telefon Szewczenko, strzela dwie bramki, był jak zguba zwycięskiej w loterii zdrapki.

Ostatni sezon w Premier League był jednym z najciekawszych. Pretendentów do tytułu w grudniu było co najmniej kilku. Sprawy mistrzostwa rozstrzygały się ostatecznie między Manchesterem City a Manchesterem United. Obie ekipy traciły podczas świątecznych spotkań punkty bardzo solidarnie. Od 20 grudnia do 3 stycznia United rozegrali pięć spotkań, z czego wygrali trzy. Rezultat całkiem przyzwoity, choć porażki z Blackburn i Newcastle dają do zrozumienia, że sił piłkarzom Fergusona ubywało wyjątkowo szybko. City nie było lepsze, bo pogubiło punkty z Sunderlandem i West Brom. Brak wyraźnej dominacji w lidze był doskonale udowodniony brakiem klubu, który zgarnąłby całą pulę podczas okresu zapoczątkowanego przez boxing day.

Bez dwóch zdań, świąteczno-noworoczne zmagania w Premier League należą do najciekawszego okresu piłkarskiego w roku. Takich emocji, wpadek faworytów, nagromadzenia meczów nie zagwarantuje żadna Bundesliga, czy Primera Division. A szkoda, bo kibiców drużyn z obu wymienionych rozgrywek w Polsce nie brakuje. Będą musieli się oni pocieszyć ewentualną wizytą dawno niewidzianej cioci lub pasjonującym seansem komedii z cyklu "w krzywym zwierciadle", kiedy ja i pozostali maniacy angielskiej piłki pożywimy się pasjonującymi spotkaniami ulubionej ligi w dawce przekraczającej dopuszczalną ilość promili we krwi.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

Gol niedzielny Copyright © 2011-2012 | Powered by Blogger