Żale spoliczkowanego fana

niedziela, 25 listopada 2012



Z tego co pamiętam, Roman Abramowicz nie uprawia żadnych sztuk walki. Tym bardziej jest zadziwiające, jak sprawnie wymierzył policzek kibicom Chelsea w mijającym tygodniu. Bo jak inaczej nazwać nagłe zwolnienie Di Matteo i zatrudnienie na jego miejsce Rafaela Beniteza? Może "oszustwo"? "Skandal"? "Przykry żart"? Zresztą, jakie to ma znaczenie? Najważniejsze w całym tym bałaganie jest to, że Abramowicz pokazał swoje prawdziwe oblicze- naiwnego i upartego jak osioł raptusa.

Nie mogę pojąć do dziś, jak można zwolnić menadżera, który kilka miesięcy temu uratował zespół przed całkowitą zagładą, sięgnął po upragniony i historyczny Puchar Ligi Mistrzów oraz świetnie dogadywał się z zespołem? Oficjalnym powodem tej zagrywki były oczywiście słabe wyniki osiągane w ostatnich tygodniach. Faktycznie, Chelsea grała katastrofalnie, co ma swój oddźwięk w pozycjach zajmowanych i w Premier League, i w Champions League (w tej najprawdopodobniej The Blues nie przejdą przez fazę grupową). Można się zastanowić, co popsuło świetnie zgrany i koleżeński kolektyw. Słowo "zastanowić" stanowi tu klucz. Bo należało usiąść z chłodną głową i pomyśleć, a nie z miejsca ZWALNIAĆ Di Matteo! Tyle tylko, że Nasz wspaniały właściciel nie pojmuje pewnej idei ciągłości. Zmiana menadżera jest dla zespołu przewrotem i nowym rozdziałem. A wiemy, że większość nie lubi zmian. Przez dziewięć lat Abramowicz zatrudniał dziewięciu szkoleniowców. Średnio jeden na rok. Chelsea nigdy nie wzniesie się na taki pułap, jak chociażby Manchester United, jeśli któryś menadżer nie zagrzeje na Stamford miejsca dłużej niż przez trzy-cztery lata. Taka jest kolej rzeczy, że drużyna nie może tylko wygrywać. Aby przychodziły kolejne zwycięstwa, trzeba sobie poradzić także z porażkami.

Wśród zatrudnionych przez Abramowicza menadżerów jest kilka znakomitych nazwisk. Jeśli Chelsea nadal będzie z otwartymi ramionami przyjmować kolejnych szkoleniowców, to wkrótce zabraknie kolejnych kandydatów na to stanowisko. Choć na moje oko, to już można odczuć ich deficyt. Bo kimże jest Rafael Benitez, że ściągnięcie jego osoby na Stamford Bridge było tak ważne? W świetle najważniejszych sukcesów dokonał tego samego co Di Matteo- wygrał Ligę Mistrzów w cholernie trudnym dla klubu sezonie. Tym, co odróżnia go od Włocha, jest wizerunek cyborga, idealisty i fałszywego profesjonalisty. Roberto to zawsze uśmiechnięty facet, który był częścią zespołu. Benitez to typowy boss. Z nim nie ma miejsca na dyskusje.
Niektórzy powiedzą, że taka zmiana wyjdzie Chelsea na dobre. Wiedzcie jednak, że powinniście puknąć się w czółko. Rafa na ławce trenerskiej to strzał w kolano. Abramowicz ściągnął bezwzględnego menadżera, znienawidzonego przez fanów Niebieskich. Każdy, kto śledził poczynania The Blues za czasów Mourinho wie, jakie były stosunki Beniteza do Naszego klubu. Teraz, kiedy szanownego Hiszpana bieda chwyciła za tyłek, ten leci do Londynu z misją ratunkową. Niech nawet nie rozpakowuje walizek, bo przeczuwam, że ze stolicy wyleci tak szybko, jak się w niej zjawił. Za pierwsze ku temu przesłanki uznajmy słowa Rafy sprzed kilku dni, w których uznaje on odejście Lamparda i Cole'a za konieczne. To tak, jakbym objął stery Barcelony i powiedział, że pozbycie się Puyola sprawi powrót Katalończyków na szczyt. Czego jednak spodziewać się po fantastycznym Benitezie, który poukładany Inter Mediolan (uzyskany w spadku po Mourinho) doprowadził do ruiny?
Na dodatek, krew zalewa mnie litrami, kiedy słyszę, że obecność nowego coacha Chelsea sprawi odblokowanie się Fernando Torresa. Większej bzdury nie słyszałem od wielu tygodni. Jak dla mnie, to zarówno Benitez, jak i El Nino mogą w podskokach spadać do Liverpoolu, który ich wspaniałej pomocy potrzebuje bardziej niż Chelsea.

Sezon trwa w najlepsze. Może się okazać, że się mylę i hejtuję zupełnie bez sensu. Nie moja wina, że czuję się strasznie oszukany. Jeśli zwolniło się jednego pracownika, to znajdźmy na jego miejsce kogoś lepszego. Jedną z propozycji znalazłem na Twitterze.

Robert, pobudka!

niedziela, 18 listopada 2012

Nie, nie mój drogi, nikt nie budzi Cię do szkoły. W tej niczego przydatnego już się nie nauczysz. Co nie znaczy, że pojąłeś wszelką wiedzę. Człowiek uczy się przez całe życie, a Ty widocznie o tym zapomniałeś. Przysypiasz na bardzo ważnych lekcjach z rodzimego języka. Języka gry w piłkę w narodowych barwach.

Patrzę na mecze reprezentacji Polski i nie wiem, czy drużyna powinna zbierać joby, czy pochwały. Remis z Anglią był chyba po części wynikiem beznadziejnej dyspozycji naszych rywali, a totalną przeciętność naszej techniki potwierdzili Urugwajczycy. Jednak nie o naszej kadrze będziemy tu biadolić, ale o Tobie Robercie. Tak, właśnie o Tobie. Bo nie tylko ja dostrzegłem w Twojej osobie kilka niepokojących cech.

Jesteś u szczytu sławy. Nazwisko "Lewandowski" pojawia się na ustach największych włodarzy światowego futbolu. Łączą Cię z Realem Madryt i Manchesterem City. Duma rozpiera Polaków, gdy w wiadomościach sportowych pokazują Twoje gole ligowe (chyba nie myślisz, że ci wszyscy kibice zebrani na stadionie w Gdańsku lub Warszawie oglądają co tydzień Bundesligę?). Dawno nie mieliśmy tak fantastycznego gracza. Młodego, ambitnego i poukładanego. Szkoda tylko, że nie potrafisz tego pokazać także w meczach reprezentacji, która potrzebuje Ciebie bardziej niż Borussia Dortmund. Nie mam zamiaru liczyć Ci kolejnych minut bez strzelonego dla Polski gola. Nie o to tu tylko chodzi. Bardziej rozchodzi się o walkę, zadziorność i poświęcenie, które ja akurat, mogę zobaczyć u Ciebie w Bundeslidze, ponieważ ją obserwuję. Mecz z Urugwajem utwierdził mnie w przekonaniu, że grasz na pół gwizdka. Od pamiętnego Euro nie dajesz z siebie stu procent. Nie biegasz i nie walczysz. Robisz za to pretensjonalne miny i wymachujesz rękami. W trudnej lidze niemieckiej, piłka sama szuka Cię w polu karnym. Hasasz po boisku delikatnie jak sarenka. Ledwo podniesiesz nogę, a futbolówka wpada do siatki. Nie wspomnę już nawet o meczach w Champions League. Przypadek?

Możesz się tłumaczyć. Mówić, że w kadrze nie masz z kim grać, bo Obraniak nie rozumie po polsku, bo w Borussii mają lepszych plejmejkerów. Nie zapominaj jednak, że polski kibic jest bezwzględny. W większości mecze kadry oglądają prości ludzie, którzy z miejsca zaszufladkują Cię w kategorii gwiazdora. Nikogo nie będzie interesowało to, dlaczego nie strzelasz dla Nas goli, jeśli nawet nie próbujesz gryźć przysłowiowej boiskowej trawy. Jesteś napastnikiem, wielką gwiazdą europejskiej piłki i na Twoich barkach spoczywa bardzo duża odpowiedzialność podczas spotkań reprezentacji. Skoro ludzie widzą w TV Twoje niebanalne wyczyny w Bundeslidze, chcą to także zobaczyć na polskiej ziemi. Zamiast tego widzą, jak wymownym wzrokiem karcisz kolegów z drużyny. Swoją markę budujesz głównie w barwach Borussii, a równie dobrze możesz robić to z Orłem na piersi. Wielcy napastnicy wspierają swe drużyny narodowe całym sercem. Popatrz chociażby na Ibrahimovicia.

Próbuję sam doszukać się przyczyn takiego zachowania. Jedyne co przychodzi mi na myśl, to fakt, iż nie masz w zasadzie żadnej konkurencji w ataku. Z całym szacunkiem, ale żaden Sobiech i Piech nie wygryzą Cię z pierwszej jedenastki Fornalika. Może Milik lub Teodorczyk, ale to dopiero za kilka ładnych lat. Oczywiście, jeśli uznamy, że ich kariery przebiegną odpowiednią ścieżką.

Tak czy inaczej, Robercie obudź się! Nasza drużyna Cię potrzebuje tak samo jak Borussia. Do marca masz czas, aby odrobić zadaną właśnie pracę domową. Liczymy nie tylko na gole, ale także na mobilizację. Nazwisko możesz budować również podczas meczów reprezentacji.

P.S. Tekst ten nie ma nic wspólnego z tym opublikowanym na serwisie weszlo.com


O przeciętnym Liverpoolu

niedziela, 11 listopada 2012


Delikatnie oderwany od rzeczywistości w piątek, wracam na ziemię dopiero dziś. Scrollem komputerowej myszki przeglądam wyniki wszystkich przegapionych wczoraj spotkań, a także zerkam na te, które zostaną rozegrane właśnie w niedzielę. I widzę: Chelsea - Liverpool. Wielka Bitwa o Anglię. Myślę sobie: "Bitwa?! Jaka bitwa?! Jeszcze wielka?!". Tak moi drodzy, o żadnej bitwie, a tym bardziej "wielkiej", mowy być nie może, bo co prawda zmierzą się zespoły znane, ale o zupełnie odmiennych priorytetach.

To, że spotkanie Chelsea z Liverpoolem jest szlagierem, nie ulega żadnym wątpliwościom. Po jednej stronie mamy zespół naszpikowany gwiazdami, będący ścisłą czołówką angielskiego futbolu niemal od dekady. Naprzeciw nich stanie jedna z najbardziej utytułowanych drużyn w Europie, legenda, która skupia wokół siebie miliony kibiców z całego świata. Na dodatek, mecze między tymi klubami, zawsze przysparzają wielu emocji. Tyle, że wielki szlagier nie musi być od razu "bitwą o Anglię". O Anglię mogą się bić tylko te drużyny, które między sobą rozstrzygają losy mistrzostwa kraju, a niestety (albo stety) Liverpool od pewnego czasu jest tylko tłem dla potyczek w Premier League.

Nie wiem, czy potrafię znaleźć drugi taki klub, jak Liverpool, który ma tak bogatą historię, taką ilość zdobytych pucharów, że gdyby umieścić je na półce, to ta urwałaby się pod ich ciężarem, a także tylu wiernych fanów i grający obecnie futbol wyjątkowo przeciętny, żeby nie powiedzieć słaby. Jako kibic wychowany na przełomie wieków, pamiętam wielki tryumf The Reds w Champions League w 2005 roku. Pamiętam wielkie mecze tej drużyny także w lidze i krajowych pucharach. Nie pamiętam jednak, kiedy ostatni raz Liverpool był mistrzem Anglii. Zaglądam zatem do niezawodnej Wikipedii:





Jak widać, pamiętać tego nie mogę, bo ostatni raz LFC wywalczyli mistrzostwo rok przed moimi narodzinami. Zajrzę zatem, kiedy Liverpool wygrał po raz ostatni jakikolwiek puchar. I tu niespodzianka. Rok 2012 i zdobycie Pucharu Ligi. Jednak jeśli ktoś przeczytał mnie uważnie w zeszłym tygodniu, to prestiżowo puchar ten nie ma prawa być nawet czymś na otarcie łez.

Proszę państwa, Liverpool wielkim klubem jest, tyle że w stanie dziwnej agonii. Jeśli ktoś zajmuje 13 miejsce w lidze, to z całym szacunkiem, ale o Anglię bić się nie może. Liverpool powinien raczej bić się o swój honor, bo w tym wypadku ma przynajmniej czego bronić. Natomiast walki o kolebkę futbolu zostawmy Chelsea, która marzy o tym, by tytuł mistrza znów znalazł się na Stamford Bridge. Ostatni raz zawitał tam w 2010 roku. W porównaniu do roku 1990, bilans ten wypada lepiej. Historycznie The Reds biją Chelsea na głowę. Tylko, czy o historię tu chodzi? Liczy się bardziej to, co tu i teraz. A teraz, zespół Di Matteo jest w ścisłej czołówce angielskich drużyn i broni Pucharu Europy. Liverpoolu w Champions League nie ma od 2010 roku. Jako kibic Chelsea, ale także angielskiej piłki, życzę sobie, by jak najszybciej do niej wrócił.


Chelsea - Liverpool, dziś, g.17.







Angielski patent

niedziela, 4 listopada 2012


Oni wiedzą jak robić futbol. Chociaż ich reprezentacja nie odniosła żadnego sukcesu od 1966 roku, to wszystkie rozgrywki klubowe w tym kraju są najlepsze na świecie. Podkreślam WSZYSTKIE. Liga, Puchar, a od tego tygodnia także Puchar Ligi. O kogo chodzi? O Anglików, którzy potrafią zadbać, by kibice mieli mnóstwo piłkarskich emocji nie tylko w weekendy.

O ile do prestiżu angielskiej Premier League nie trzeba nikogo przekonywać, o tyle uznanie wspomnianego Pucharu Ligi za turniej wart uwagi, trzeba uargumentować. Kibice wyspiarskich drużyn na całym świecie znają te rozgrywki, ale tylko część ma skłonność do emocjonowania się nimi. Ich znaczenie (szczególnie dla największych mocarzy) jest zdecydowanie mniejsze od samej ligi, czy Pucharu Anglii. Świadczyć mogą o tym, choćby nagrody pieniężne dla zwycięzcy. Za zdobycie Pucharu Ligi Angielskiej w roku 2011 honorarium wynosiło 100,000 funtów. Wygrana w Pucharze Anglii w roku 2012 gwarantowała zastrzyk finansowy niemal 2mln funtów. Różnica ta wynika oczywiście głównie z umów sponsorskich. Puchar Anglii nigdy nie zostanie przebity prestiżowo i finansowo przez Puchar Ligi. Są to najstarsze rozgrywki na świecie i dla wielu osób na Wyspach Brytyjskich odpuszczenie sobie walki o to trofeum, jest niedopuszczalne. Sam Puchar Ligi został utworzony na wzór FA Cup i należy go traktować jako dodatek do sezonu. Bardzo często, takie drużyny jak Manchester United, czy Arsenal wystawiają w meczach Pucharu Ligi rezerwowych i juniorów. Nie oznacza to jednak, że mecze te muszą być nieatrakcyjne. Udowodnił to mijający tydzień.

We wtorek i środę byliśmy świadkami dwóch niezwykle emocjonujących spotkań. Pierwsi o dreszczyk emocji zadbali piłkarze Reading i Arsenalu. Faworyzowani Kanonierzy przegrywali do przerwy 0-4 i zanosiło się na ogromną niespodziankę. Podopieczni Wengera wyszli jednak na drugą połowę z zupełnie innym nastawieniem i zdołali w regulaminowym czasie gry doprowadzić do remisu. Jak się później okazało, morderczy pościg Arsenalu opłacił się, bo londyński zespół wygrał po dogrywce 7-5!
Dzień później, Chelsea Londyn podejmowała Manchester United. Dwie potęgi angielskiej piłki miały się zmierzyć ze sobą trzy dni po meczu ligowym, w którym Czerwone Diabły wygrały w bardzo kontrowersyjnych okolicznościach. W środę trzykrotnie na prowadzeniu był zespół Alexa Fergusona, jednak Chelsea za każdym razem zdołała wyrównać. Ostatecznie londyńczycy wygrali również po dogrywce 5-4. Dwadzieścia jeden goli w dwóch meczach. Statystyka piorunująca. I wszystko to, właśnie w ramach mało prestiżowego Pucharu Ligi. Skąd w Anglikach taka wola walki na wszystkich frontach? Wszystko tkwi w głowach menadżerów i piłkarzy. Od dawna wiadomo, że wyspiarze nigdy nie odpuszczają. Dla nich nie ma straconych meczów lub piłek. Zawsze gra się na sto procent. Dlatego idea rozgrywania Pucharu Ligi w Anglii ma sens. Chociaż prestiżowo turniej ten jest daleko w tyle za priorytetową ligą i tradycyjnym pucharem, to kibice i tak mogą liczyć na multum emocji. Mecze te transmitowane są przez wiele telewizji i biznes kręci się aż miło. W ten sposób Anglicy mają najbardziej emocjonującą ligę piłkarską globu, puchar będący najstarszym turniejem świata i najlepszy puchar ligi. Jeśli uczyć się od kogoś robienia medialnej piłki nożnej, to tylko od Anglików.

W Polsce chcieliśmy mieć drugie piłkarskie Wyspy Brytyjskie. Na wzór angielskich rozgrywek przemianowano nazewnictwo lig. Tym samym Ekstraklasa pozostała Ekstraklasą, natomiast druga liga zyskała miano pierwszej. Mieliśmy także swój Puchar Ligi! Szkoda tylko, że umarł w zapomnieniu w roku 2009. Co więcej, nie był to pierwszy zgon tych rozgrywek nad Wisłą. Organizowano je przecież nieregularnie od lat siedemdziesiątych. U Nas jednak nie ma szans na powodzenie tego turnieju wśród kibiców i samych piłkarzy, skoro nawet Puchar Polski, w moim odczuciu, jest po prostu nudny. W Polsce liczy się tylko zwycięstwo w lidze. Drużyny oszczędzają swoich piłkarzy, aby ci byli w pełni dyspozycji w kolejnym meczu o punkty. Nie wyobrażam sobie, aby w środku tygodnia, w spotkaniu Pucharu Ligi, przegrywająca 0-4 ze Zniczem Pruszków Legia Warszawa, wpuściła na plac gry Ljuboję, Koseckiego i innych kluczowych grajków, aby zmienić rezultat na swoją korzyść. Nie możemy oczywiście porównywać medialności klubów polskich do angielskich. Jeśli jednak im udało się zorganizować kolejny turniej na własnym podwórku, to dlaczego my nie możemy podobnego zrobić u siebie?

Zostawiając kwestię polską, osobiście przekonałem się do angielskiego Pucharu Ligi. Futbol na wyspach jest maszynką do zarabiania pieniędzy i sądzę, że gdyby FA wymyśliło kolejne rozgrywki (niekoniecznie dla drużyn z Premier League), to te okazałyby się kolejnym strzałem w dziesiątkę. Ja, jako fan futbolu w jego rodzimej odmianie, nie miałbym nic przeciwko.




 

Gol niedzielny Copyright © 2011-2012 | Powered by Blogger