Trudno
nie zgodzić się z ostatnią wypowiedzią Romana Koseckiego, w której to były
reprezentant Polski nazywa obecnych zawodników kadry „panienkami”. Środowy mecz
z Irlandią pokazał, że nasza drużyna narodowa jest zbiorem indywidualności
różnych maści, niepotrafiących znaleźć wspólnego języka na boisku i poza nim.
Piłkarze, od których kibice wymagają gry na wyższym poziomie, biegają z orłem
na piersi bez zaangażowania i chęci walki. Nie trzeba nawet wskazywać na nikogo
konkretnego palcem, aby wymienić co najmniej trzech kadrowych obiboków. O
jednym z nich pisałem kilka tygodni temu tutaj. Teraz polskiej gwiazdce damy
spokój, choć palce same wyrywają się do napisania kilku słów o kolejnej bramce
tego jegomościa w Bundeslidze, kilkadziesiąt godzin po wspomnianym, nieudolnym
meczu z Irlandczykami.
Dziś na tapetę rzucimy sobie kadrowicza z odzysku. Określenie „panienki” autorstwa Romana Koseckiego pasuje do stylu gry dzisiejszego bohatera jak ulał. Oczywiście w kontekście gry w reprezentacji. W barwach klubowych Ludovic Obraniak (bo o nim tu mowa) radzi sobie całkiem nieźle. W Bordeaux zagrał w tym sezonie dwadzieścia razy, strzelił pięć goli i trzy razy asystował przy trafieniach kolegów. Ostatnia bramka naszego reprezentanta została strzelona tuż przed zgrupowaniem z ostatniego tygodnia. Pech jednak chce, że kiedy tylko popularny Ludo przyodzieje biało-czerwony trykot, to niczym za dotknięciem magicznej różdżki, ulatuje z niego powietrze. W efekcie widzimy nieudolną grę naburmuszonego dzieciaka, który zbliża się do trzydziestki.
Zwróćmy
uwagę na banalną sytuację, znaną doskonale chociażby z boisk lig okręgowych i
niższych: kiedy prowadzimy piłkę przy nodze i nieszczęśliwie tracimy ją na
rzecz przeciwnika, to za wszelką cenę staramy się naprawić własny błąd. W tym
celu gnamy za rywalem, by jak najszybciej odebrać mu futbolówkę. Prawda, że
proste? Jak się okazuje, nie dla wszystkich, bo w identycznej sytuacji Obraniak
znalazł się w środę kilka razy. Po jednej z takich strat stanął z grymasem na
twarzy i wyrażał swą dezaprobatę w bliżej nieokreślonym kierunku. Ta wyrwana z
całego meczu sytuacja sprawiła, że moja cierpliwość do Obraniaka się skończyła.
Długo byłem tolerancyjny dla jego obecności w kadrze. Wydawało mi się zawsze,
że zawodnik z polskim paszportem, grający często w klubie, miejsce w
reprezentacji mieć po prostu musi. Jak widać niekoniecznie.
Jaki
mamy dziś pożytek z Obraniaka? Żaden. Jest on ubocznym produktem, żeby nie
powiedzieć odpadem, desperackiej koncepcji wyszukiwania za granicą grajków z
polskimi korzeniami. Na siłę chcieliśmy uniknąć błędów przypominających
przepuszczenie przez palce talentu Lukasza Podolskiego. Efektem tych działań
jest właśnie obecność Ludovica w kadrze. Nie mówię, że Ludo jest piłkarzem złym.
Jest piłkarzem niewdzięcznym. Słaba gra w naszych barwach to wynik braku
rywalizacji na pozycji rozgrywającego w ekipie Waldemara Fornalika, a wcześniej
Franciszka Smudy. Obraniak nie czuje na karku oddechu rywali, którzy z chęcią
zajęliby jego miejsce w drużynie narodowej. Trafił się nam grajek z zachodu,
mający o sobie zbyt duże mniemanie, a nie udowadniający na boisku swoją wartość.
Być może problem leży gdzie indziej. Podobno Ludo nie cieszy się sympatią
pozostałych kadrowiczów. Patrząc na jego boiskowe zachowanie wcale się nie
dziwię. Jest jeszcze jedna hipoteza odnośnie mizernej postawy Obraniaka w
kadrze. Określa ją słynne powiedzenie jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi
o pieniądze.
Jak
temu zaradzić? W bardzo prosty sposób: zrezygnować na jakiś czas z usług
piłkarza Bordeaux. Takie posunięcie zakończy się jednym z dwóch możliwych
scenariuszy. Albo reprezentant z odzysku obrazi się na ojczyznę własnego
dziadka i nigdy więcej nie ubierze biało-czerwonego stroju (co udowodniłoby,
gdzie tak naprawdę Obraniak ma nasz kraj i grę dla niego), albo spokornieje i
po krótkiej nieobecności zacznie na boisku dawać z siebie wszystko. Rozwiązanie
łatwe, pozbawione zbędnych analiz i pseudoznawczych filozoficznych wywodów. Kadra
na tym nic nie straci, a tylko może zyskać. Rzecz w tym, że Fornalik nie chce
narazić się części kibiców i nie ma na tyle odwagi, by zrezygnować z Ludovica. A
szkoda, bo takie posunięcie nie tylko mogłoby skarcić samego zainteresowanego,
ale także innych reprezentacyjnych leniów.
Obraniak
jest pierwszym wielkim „odpadem” koncepcji szukania polskich zawodników za
granicą. W jego rozumowaniu wygląda to tak, jak gdyby jego obecność w kadrze
była dla nas wybawieniem, a on sam był super bohaterem. Mam nadzieję, że szybko
przekona się o tym, w jakim był błędzie. Gra dla kadry to zaszczyt, więc warto
ją docenić.
*Wpis
jest efektem przemyśleń i odczuć autora, a nie nieuzasadnioną krytyką i
kaprysem.
0 komentarze:
Prześlij komentarz