Witaj z powrotem Tito!

niedziela, 17 lutego 2013


Legenda powróciła do Europy. Tak, Didiera Drogbę trzeba nazwać legendą. Jego postać jest jedną z najbardziej charakterystycznych w nowoczesnej historii futbolu. Za kilkanaście lat, kiedy to będziemy swoim dzieciom opowiadać o najlepszych piłkarzach naszej młodości, gdzieś między Messim a Ronaldo, powinno znaleźć się miejsce właśnie dla popularnego Super Tito- piłkarza kompletnego, łowcy goli a nie plebiscytów. 

Transfer Drogby do Galatasaray jest dla niego niczym powrót do świata żywych po śmierci klinicznej. Chińska przygoda dla reprezentanta Wybrzeża Kości Słoniowej okazała się kompletną klapą. Z całym szacunkiem dla wszystkich egzotycznych lig futbolowych, ale jeszcze wiele wody w Wiśle musi upłynąć, kiedy to prestiż rozgrywek chińskich, katarskich lub filipińskich choć trochę przybliży się do europejskiego. Jak się okazuje, ogromne pieniądze wydawane na piłkarzy to nie wszystko. Poziom gry danego kraju jest wypadkową wielu czynników, a sprowadzanie za grube dolary znanych na cały świat nazwisk, które zbliżają się do piłkarskiej emerytury, nie sprawia, że nagle wszyscy kibice zaczną się emocjonować azjatyckimi rozgrywkami. Kiedy Drogba opuszczał latem Chelsea na rzecz Szanghaju Shenhua, wiadome było, że skazuje się na swego rodzaju zapomnienie. Silniejsze od łez kibiców The Blues, okazały się oferowane przez Chińczyków pieniądze i chęć przygody. Dziś Drogba powrócił do Europy i zaczyna na nowo czarować. Gol strzelony w debiutanckim występie dla Galatasaray zapowiada, że zanim kapitan Wybrzeża Kości Słoniowej zawiesi buty na kołku, zdąży jeszcze ponękać obrońców drużyny rywala.


Drogba postawił sobie obecnie bardzo prosty cel- chce ze swoim nowym zespołem sięgnąć po Mistrzostwo Turcji. Zadanie oczywiście niełatwe, ale jak najbardziej realne. Galatasaray nie tylko zadbało o wzmocnienie linii ataku, lecz także pomocy. Nasz dzisiejszy bohater będzie dostawał piłki od innego, totalnie zapomnianego piłkarza, który swego czasu miał swoje pięć minut. O takim plejmejkerze jak Wesley Sneijder, Tito mógł w Chinach tylko pomarzyć. W Turcji znów zacznie obcować z piłkarzami najlepszymi, co miejmy nadzieję zaprocentuje taką grą, do jakiej nas przyzwyczaił podczas reprezentowania barw Chelsea.

No właśnie, co z byłym zespołem Drogby? Teraz, kiedy klub ze Stamford Bridge poszukuje skutecznego napastnika niemal na gwałt, nikt nie postarał się, by namówić swego byłego super snajpera na powrót do Londynu. Szkoda, bo obie strony mogły na tym sporo zyskać. Być może ktoś zarzuciłby Didierowi rozmienianie się na drobne i ponowne wejście „do tej samej rzeki”. Każdy kibic Chelsea jednak rozumie, czym byłoby ponowne zobaczenie idola ostatnich lat w charakterystycznym dla londyńskiego zespołu niebieskim trykocie.

 Tak czy inaczej, Didier witaj znów wśród żywych!




Odpad dawnego pomysłu

niedziela, 10 lutego 2013


Trudno nie zgodzić się z ostatnią wypowiedzią Romana Koseckiego, w której to były reprezentant Polski nazywa obecnych zawodników kadry „panienkami”. Środowy mecz z Irlandią pokazał, że nasza drużyna narodowa jest zbiorem indywidualności różnych maści, niepotrafiących znaleźć wspólnego języka na boisku i poza nim. Piłkarze, od których kibice wymagają gry na wyższym poziomie, biegają z orłem na piersi bez zaangażowania i chęci walki. Nie trzeba nawet wskazywać na nikogo konkretnego palcem, aby wymienić co najmniej trzech kadrowych obiboków. O jednym z nich pisałem kilka tygodni temu tutaj. Teraz polskiej gwiazdce damy spokój, choć palce same wyrywają się do napisania kilku słów o kolejnej bramce tego jegomościa w Bundeslidze, kilkadziesiąt godzin po wspomnianym, nieudolnym meczu z Irlandczykami.

Dziś na tapetę rzucimy sobie kadrowicza z odzysku. Określenie „panienki” autorstwa Romana Koseckiego pasuje do stylu gry dzisiejszego bohatera jak ulał. Oczywiście w kontekście gry w reprezentacji. W barwach klubowych Ludovic Obraniak (bo o nim tu mowa) radzi sobie całkiem nieźle. W Bordeaux zagrał w tym sezonie dwadzieścia razy, strzelił pięć goli i trzy razy asystował przy trafieniach kolegów. Ostatnia bramka naszego reprezentanta została strzelona tuż przed zgrupowaniem z ostatniego tygodnia. Pech jednak chce, że kiedy tylko popularny Ludo przyodzieje biało-czerwony trykot, to niczym za dotknięciem magicznej różdżki, ulatuje z niego powietrze. W efekcie widzimy nieudolną grę naburmuszonego dzieciaka, który zbliża się do trzydziestki.

Zwróćmy uwagę na banalną sytuację, znaną doskonale chociażby z boisk lig okręgowych i niższych: kiedy prowadzimy piłkę przy nodze i nieszczęśliwie tracimy ją na rzecz przeciwnika, to za wszelką cenę staramy się naprawić własny błąd. W tym celu gnamy za rywalem, by jak najszybciej odebrać mu futbolówkę. Prawda, że proste? Jak się okazuje, nie dla wszystkich, bo w identycznej sytuacji Obraniak znalazł się w środę kilka razy. Po jednej z takich strat stanął z grymasem na twarzy i wyrażał swą dezaprobatę w bliżej nieokreślonym kierunku. Ta wyrwana z całego meczu sytuacja sprawiła, że moja cierpliwość do Obraniaka się skończyła. Długo byłem tolerancyjny dla jego obecności w kadrze. Wydawało mi się zawsze, że zawodnik z polskim paszportem, grający często w klubie, miejsce w reprezentacji mieć po prostu musi. Jak widać niekoniecznie.

Jaki mamy dziś pożytek z Obraniaka? Żaden. Jest on ubocznym produktem, żeby nie powiedzieć odpadem, desperackiej koncepcji wyszukiwania za granicą grajków z polskimi korzeniami. Na siłę chcieliśmy uniknąć błędów przypominających przepuszczenie przez palce talentu Lukasza Podolskiego. Efektem tych działań jest właśnie obecność Ludovica w kadrze. Nie mówię, że Ludo jest piłkarzem złym. Jest piłkarzem niewdzięcznym. Słaba gra w naszych barwach to wynik braku rywalizacji na pozycji rozgrywającego w ekipie Waldemara Fornalika, a wcześniej Franciszka Smudy. Obraniak nie czuje na karku oddechu rywali, którzy z chęcią zajęliby jego miejsce w drużynie narodowej. Trafił się nam grajek z zachodu, mający o sobie zbyt duże mniemanie, a nie udowadniający na boisku swoją wartość. Być może problem leży gdzie indziej. Podobno Ludo nie cieszy się sympatią pozostałych kadrowiczów. Patrząc na jego boiskowe zachowanie wcale się nie dziwię. Jest jeszcze jedna hipoteza odnośnie mizernej postawy Obraniaka w kadrze. Określa ją słynne powiedzenie jeśli nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze.

Jak temu zaradzić? W bardzo prosty sposób: zrezygnować na jakiś czas z usług piłkarza Bordeaux. Takie posunięcie zakończy się jednym z dwóch możliwych scenariuszy. Albo reprezentant z odzysku obrazi się na ojczyznę własnego dziadka i nigdy więcej nie ubierze biało-czerwonego stroju (co udowodniłoby, gdzie tak naprawdę Obraniak ma nasz kraj i grę dla niego), albo spokornieje i po krótkiej nieobecności zacznie na boisku dawać z siebie wszystko. Rozwiązanie łatwe, pozbawione zbędnych analiz i pseudoznawczych filozoficznych wywodów. Kadra na tym nic nie straci, a tylko może zyskać. Rzecz w tym, że Fornalik nie chce narazić się części kibiców i nie ma na tyle odwagi, by zrezygnować z Ludovica. A szkoda, bo takie posunięcie nie tylko mogłoby skarcić samego zainteresowanego, ale także innych reprezentacyjnych leniów.

Obraniak jest pierwszym wielkim „odpadem” koncepcji szukania polskich zawodników za granicą. W jego rozumowaniu wygląda to tak, jak gdyby jego obecność w kadrze była dla nas wybawieniem, a on sam był super bohaterem. Mam nadzieję, że szybko przekona się o tym, w jakim był błędzie. Gra dla kadry to zaszczyt, więc warto ją docenić.

*Wpis jest efektem przemyśleń i odczuć autora, a nie nieuzasadnioną krytyką i kaprysem.






 

Gol niedzielny Copyright © 2011-2012 | Powered by Blogger