Nie,
nie byłem i nie jestem fanem kolarstwa. Wręcz przeciwnie. Gdy jako dziecko włączałem
Eurosport i natykałem się na Tour de France czy inne Vuelta Espana, to zmieniałem
kanał w mgnieniu oka. Ale o Armstrongu i jego dominacji zdawałem sobie sprawę
doskonale. Choć nie śledziłem rowerowych wyścigów, to wiedziałem, że Amerykanin
w kwiecie swej kariery był kolarskim posągiem, legendą i mitycznym bohaterem.
Gdzieś w mej sportowej świadomości tworzył pewien kanon współczesnych mi
wielkich sportsmenów, którymi zachwycał się świat. Mogłeś nie oglądać
kolarstwa, ale musiałeś wiedzieć, że Armstrong jest najlepszy na świecie. Był
Messim „dwóch kółek”, totalnym robotem, który miażdżył rywali, a piekielnie
trudne trasy wyścigów przemierzał jak błyskawica. Na dodatek wygrał walkę z
nowotworem. Nawet dla nieuświadomionych (takich jak ja), Armstrong był
synonimem niemal ideału. Kilka dni temu wszystko to legło w gruzach. Posypało
się jak domek kart na wietrze. Dziś temu
wydarzeniu chcę poświęcić słów kilka. Niezainteresowanych przepraszam.
Wywiad-spowiedź
Armstronga sprzed kilku dni poruszył mnie do tego stopnia, że zrezygnowałem z
piłkarskiego wpisu (mimo natury tego bloga). Nie jestem w stanie wytłumaczyć dlaczego. Jak wspomniałem, fanem
kolarstwa nie jestem. Stoję murem za prymitywną tezą, że wszyscy kolarze się
dopingują. Szkoda mi czasu na oglądanie zawodów, których zwycięzca za jakieś
pół roku zostanie oskarżony o stosowanie niedozwolonych środków. Dlatego nie mam
pojęcia także, dlaczego naiwnie wierzyłem w czystość Armstronga. A wierzyłem
mocno. Uważałem zamieszanie wokół jego zwycięstw w Tour de France za medialną
nagonkę i pogoń za sensacją. Nie mogłem sobie wyobrazić, że legenda kolarstwa z
czasów mojej młodości mogła okazać się oszustem. Może przesadzę, ale to tak,
jakby nagle na światło dzienne wyszło, że Schumacher, Małysz, i Kliczkowie
również grali nie fair i uciekali się do niedozwolonych środków. I o ile, wyżej
wymieniona czwórka jest czysta jak łza, tak bohater dzisiejszej notki sam
przyznał się do oszustwa. I to grubymi nićmi szytego.
Jego
legenda rozsypała się w piątek w drobny mak. Przez wiele lat zapewniał, że był
czysty i swe wielkie zwycięstwa uzyskiwał bez dopingu. Z czasem, materiał
dowodowy zbierany przeciw kolarzowi rozrósł się do wielkich rozmiarów, a
Armstrong nadal utrzymywał się przy swoim. Kilka miesięcy temu siedmiokrotny
tryumfator Tour de France zastosował pokerową zagrywkę. Zdecydował się dłużej
nie walczyć i zrezygnował ze zdobytych laurów. Oczywiście tylko formalnie, bo
choć na papierze był zdyskwalifikowanym zawodnikiem, to w świadomości kibiców
był legendą, na którą uwzięła antydopingowa hołota. Kiedy wreszcie materiał
dowodowy był na tyle mocny, że stawiał Armstronga pod ścianą, ten w oficjalnym
wywiadzie przyznaje się do winy. Bez skrupułów odpowiada twierdząco na pytania
typu: Stosowałeś EPO? I nagle pryska
czar tytanicznego sportowca. Miliony zawiedzionych fanów ogląda zeznanie
Armstronga, szczegóły jego chytrego planu, który przyniósł mu wielką sławę,
pieniądze i uznanie. Opowiada jak z dziecinną łatwością oszukał kontrole
antydopingowe, kolegów po fachu i miłośników kolarstwa. Od bohatera stał się
ikoną przeciwników tej dyscypliny sportu. Nie przeprosił za swe zachowanie.
Tylko i wyłącznie przytaczał kolejne historie. Na naszych oczach runął pomnik
sportowca- prawdziwego atlety. Media wykreowały go na Pana Życia i Śmierci. O
ile tej drugiej uciekł spod kosy, o tyle to pierwsze właśnie zrzuciło go z
piedestału.
Koniec
legendy Armstronga boli mnie pewnie dlatego, że przez wiele lat byłem
zapewniany o jego wyjątkowości. Zostałem nakarmiony bajką o niezwykłym
człowieku, który mimo złośliwości losu osiąga najwyższe cele. W dzisiejszym
świecie lubimy takie historie gloryfikować. Ta Armstronga właśnie się
skończyła. A ja, choć jak zapewniam już trzeci raz, fanem kolarstwa nie jestem,
muszę zrewolucjonizować swą sportową świadomość. Muszę wiedzieć, że każdy
sportowiec jest potencjalnym dopingowiczem. Teza odważna, ale prawdziwa, nie
jest odkrywcza, ale bolesna. Gdzieś muszę się pogodzić, że postrzeganie sportu,
jako wszelkiej cnoty i gry fair, skończyło się wraz z okresem dojrzewania.
Muszę mieć na uwadze, że podobne afery mogą mieć jeszcze miejsce nie raz.
Kilkakrotnie możemy zostać wprowadzeni do wielkiego świata przekrętów,
niedostępnego dla przeciętnego mieszkańca naszej planety. Odkryta zostanie
wielka tajemnica, która na nowo zszokuje i niektórych przygnębi. Tak jak to
miało miejsce w przypadku Armstronga.
Samego
kolarza oceniać nie chcę. Za dużo ciężkich słów mogłoby paść na łamach tego
wpisu, lub zbyt wiele cukierkowych określeń. Wiem tylko, że nie uwierzę już w
żadne słowo wypowiedziane z jego ust. Osobiście życzę mu wszystkiego dobrego.
Nikt
do niczego mnie nie zmuszał,
Żal
mi bardzo moich fanów,
No
chyba, że zwykła ludzka słabość,
Wśród
naszprycowanych panów.
Z
mych ust płyną słowa spowiedzi,
W
oddechu czuję zapach kortyzolu,
Nie
przepraszam, tylko mówię,
Skrupuły
zostawiłem w holu.
W
kalendarzu tkwiła siła,
Oszukania
panów w białych fartuchach,
Nie
przepraszam, tylko mówię,
Skrupuły
zostawiłem w brudnych ciuchach.
Każdy
bierze- mówili,
Na
mych rękach czuję dowód zbrodni,
Hormon
wzrostu, krew z woreczka,
Specjaliści
niezawodni!
Na
mej twarzy smutek, w duchu zimna skała,
Nie
próbuj wyczytać uczuć z moich oczu,
Bo
choć smutny kulę się przed Wami,
To
serce nadal mam w kolorze naszprycowanego moczu…