Wybory
nowego prezesa PZPN-u nie porwały mnie do szalonego tańca. Nie
upadłem jeszcze na głowę, aby poświęcać swój wolny czas na
baczne oglądanie obrad panów ubranych w garnitury, którzy rozdają
między sobą stanowiska. Szczerze mówiąc, guzik mnie obchodziło
to, co kandydaci mieli do zaoferowania. W ciemno obstawiam (bo
naprawdę nie wiem i nie chcę mi się tego sprawdzać), że każdy
zapowiadał uzdrowienie polskiego futbolu i nadania mu europejskiej
jakości. Typowe czcze gadanie. Nie miałem nawet swojego faworyta w
wyścigu po fotel prezesa. Nazwiska chętnych do pełnienia tej
niewdzięcznej funkcji, nie kojarzyły mi się z żadnym konkretnym
pomysłem zarządzania piłką nożną w Polsce. Dobrze, że raz na
jakiś czas spoglądałem na Twittera, bo inaczej nie wiedziałbym
nawet, kto wygrał.
Cztery
lata temu byłem za Zbigniewem Bońkiem, więc dziś powinienem być
zadowolony z werdyktu piątkowej elekcji. Jestem co najwyżej
usatysfakcjonowany. Ani mnie ta decyzja grzeje, ani ziębi. Za dużo
widziałem różnych rzeczy w tym kraju, żeby wierzyć w
przeprowadzenie rewolucji w PZPN-ie. Kibice skandują, że wreszcie
„skruszono beton”, który hamował rozwój biało-czerwonego
futbolu. Niepoprawni optymiści mają ogromne nadzieje na lepszą grę
reprezentacji i drużyn klubowych. Za jakiś czas zostaną oni
brutalnie sprowadzeni na ziemię, kiedy zobaczą, że nic tak
naprawdę nie ruszyło do przodu, a jeśli nawet, to w niewielkim
stopniu. Problemem nie będzie tu sama osoba Bońka, ale ludzi
skupionych wokół niego. Polska piłka nie składa się tylko z
piłkarzy, trenerów, działaczy i prezesa PZPN-u na czele. Tworzy ją
także niezliczona liczba ludzi, którzy mentalnie nie są w stanie
funkcjonować w realiach, jakie utopijnie tworzą kibice. Złudnie
wydaje się Nam, że większość Polaków chce mieć nad Wisła
drugą Holandię lub Niemcy. Jest jednak cała masa osób w tym
kraju, którym dotychczasowy stan rzeczy bardzo odpowiada i nie
zdziwię się, jeśli będą oni skutecznie blokować ścieżkę
potrzebnych dla dobra polskiej piłki nożnej reform.
Jednak
jak każdy kibic, mam tę iskierkę nadziei na lepszą przyszłość.
Chcę tylko zachować spokój i nie zrzucać na barki Zbigniewa Bońka
wszystkich grzechów rodzimego futbolu. Będę szczęśliwy,
jeśli za jego kadencji ruszy wreszcie szkolenie młodzieży z
prawdziwego zdarzenia. I tutaj bardzo ważna uwaga do wspominanych
niepoprawnych optymistów. Szkolenie młodzieży nie jest procesem
natychmiastowym. Nie jest także możliwe do przeprowadzenia w dwa
lub trzy lata. Jest to dekada ciężkiej i żmudnej pracy. Niemcy w
roku 2000 postawili na młodzież i dziś mają reprezentację
gówniarzy z doświadczeniem, którego może pozazdrościć im
niejeden trzydziestoletni piłkarz z Polski. Podobnie zresztą
Belgowie- jeszcze nie dawno drużyna przeciętna do bólu, dziś
naszpikowana zdolnymi dwudziestolatkami.
Jeśli Boniek zawróci kijem Wisłę, to za jakieś dziesięć lat będziemy mieć świetnie wyszkolonych dzieciaków gotowych do gry nawet z Brazylią. Znając jednak życie, Boniek nasłucha się miliona gromów w tej kwestii, bo za dwa lata w kadrze będą nadal te same nazwiska, a świat ucieknie nam z technikami szkoleniowymi o kolejne dziesięciolecia. A trzeba to zaznaczyć raz jeszcze: wychowanie nowego pokolenia piłkarzy trwa znacznie dłużej, niż oczekują tego kibice!
Lista grzechów Bońka będzie się wydłużać z dnia na dzień. Każdy z Nas znajdzie w przeciągu kilku miesięcy choćby jeden kamyczek, który wrzuci do ogródka nowego prezesa. A jak zauważył na swoim blogu pewien internauta: „Boniek nie jest Harrym Potterem” i nie odczaruje w mgnieniu oka poziomu naszej piłki kopanej. Dlatego ja dam sobie na wstrzymanie. Nie będę krzyczał: „J***Ć PZPN”, jeśli w sierpniu Mistrz Polski znów nie awansuje do Champions League. Nie będę krzyczał także rok później. Bo do zmian potrzeba czasu. Bardzo dużo czasu. Nie wszystko bezpośrednio jest zależne od prezesa PZPN-u. Piłka nożna jest organizmem bardziej skomplikowanym. Jeśli jednak zauważę, że podejmowane przez Bońka decyzje zatapiają i tak już zahaczający o dno okręt futbolu polskiego, wtedy zedrę gardło na jeszcze gorszych przyśpiewkach.
Jeśli Boniek zawróci kijem Wisłę, to za jakieś dziesięć lat będziemy mieć świetnie wyszkolonych dzieciaków gotowych do gry nawet z Brazylią. Znając jednak życie, Boniek nasłucha się miliona gromów w tej kwestii, bo za dwa lata w kadrze będą nadal te same nazwiska, a świat ucieknie nam z technikami szkoleniowymi o kolejne dziesięciolecia. A trzeba to zaznaczyć raz jeszcze: wychowanie nowego pokolenia piłkarzy trwa znacznie dłużej, niż oczekują tego kibice!
Lista grzechów Bońka będzie się wydłużać z dnia na dzień. Każdy z Nas znajdzie w przeciągu kilku miesięcy choćby jeden kamyczek, który wrzuci do ogródka nowego prezesa. A jak zauważył na swoim blogu pewien internauta: „Boniek nie jest Harrym Potterem” i nie odczaruje w mgnieniu oka poziomu naszej piłki kopanej. Dlatego ja dam sobie na wstrzymanie. Nie będę krzyczał: „J***Ć PZPN”, jeśli w sierpniu Mistrz Polski znów nie awansuje do Champions League. Nie będę krzyczał także rok później. Bo do zmian potrzeba czasu. Bardzo dużo czasu. Nie wszystko bezpośrednio jest zależne od prezesa PZPN-u. Piłka nożna jest organizmem bardziej skomplikowanym. Jeśli jednak zauważę, że podejmowane przez Bońka decyzje zatapiają i tak już zahaczający o dno okręt futbolu polskiego, wtedy zedrę gardło na jeszcze gorszych przyśpiewkach.
Przed
Bońkiem cztery lata prawdziwej harówy. Szkolenie młodzieży to
kropla w morzu potrzeb piłki w Polsce. Niech popularny Zibi urzeknie
serca kibiców swymi rządami, a wtedy będzie mógł budować małe
imperium nawet przez osiem lat. Oby tylko nie było ono betonowe. I
jeszcze jedno: niech zachowa swój wizerunek wielkiego
polskiego piłkarza. Jego poprzednik stracił twarz w cztery lata, a
był żywą legendą. Z opowieści starszych znałem Latę jako boiskowego geniusza, a z własnego doświadczenia nie mogę
powiedzieć o nim nic pozytywnego. O Bońku - zawodniku słyszałem
tylko rzeczy dobre. Chcę je powtórzyć swoim dzieciom. Najlepiej z
dodatkiem: najlepszy prezes PZPN-u w historii. Strata jednej legendy
piłkarskiej na tym stanowisku w zupełności wystarczy.