Słowem wstępu



Blisko dwa lata temu, jako świeżo upieczony student z niepogniecionym indeksem w ręku i głową pełną pomysłów, założyłem bloga, na którym chciałem publikować teksty o tematyce sportowej. I publikowałem, choć z każdym kolejnym postem widziałem, jak z mojego internetowego dziennika schodzi powietrze. Dziś po tamtym blogu nie ma najmniejszego śladu. Często zastanawiałem się, dlaczego napisanie czegokolwiek i opublikowanie tego, sprawiało mi przyjemność tylko na samym początku. Bo zapał był słomiany? Bo może piszę jak nieudolny, samozwańczy dziennikarz-grafoman? Bo czasu za mało? Bo pisałem na kacu?
Po części pewnie na każde postawione pytanie, można odpowiedzieć twierdząco. Mnie jednak brakowało dwóch, jak się później okazało, podstawowych i najważniejszych elementów w publikowaniu swoich wypocin w sieci. Pomysłu i samodyscypliny.

Pisać o sporcie (zresztą nie tylko) może każdy. To jest właśnie urok życia w internecie. Dziś, jeśli się uprzemy, to za publicystę można uznać kogoś, kto rzuca mięsem w komentarzach pod newsami na portalach informacyjnych. Dlatego, jeśli chcesz się wybić ponad tłum, musisz mieć na siebie pomysł. Jeśli nie wiesz, jak wyróżnić się spośród ogromu innych publikujących, to nie będziesz wiele różnił się od osób, które z wciśniętym CAPS LOCKIEM krzyczą, że „Widzew kuca przy siku” lub „Tego i tego matka, robi to i tamto za Biedronką”. Nawet, jeśli wykażesz się elokwencją rzucającą na kolana.
Wiem, że marne to wskazówki, ale tego nauczyłem się przez te dwa lata w sieci, będąc blogerem. Chciałem być jak profesjonalny dziennikarz, który zainteresuje czytelnika i trochę powłazi mu w dupę. Nie wyszło, bo za mało było tego pierwszego, za dużo tego drugiego.

Postanowiłem zacząć od zera. Założyłem „Gola niedzielnego”, żeby zaspokoić własne potrzeby. Wpadłem na pomysł, aby stworzyć miejsce, gdzie możesz raz w tygodniu, w dniu wolnym od pracy, przeczytać coś o futbolu, który akurat przez ostatnie dwa lata mi nie zbrzydł, a co więcej, jeszcze bardziej mi się spodobał. Jeden tekst w tygodniu. Deadline, który sam sobie narzuciłem. To jak stopniowe rzucanie palenia. „Paczka na 3 dni”. Tutaj jednak nie chcę pozbyć się nałogu. Chcę go zdobyć. Chcę posiąść głód pisania. Znów czuję ten zapał, który towarzyszył mi przy zakładaniu poprzedniego bloga. Teraz mam jednak inne oczekiwania wobec „własnej twórczości”. Jeśli nikt nie będzie chciał mnie czytać, to nic się nie stanie. Ważne, aby co tydzień, w każdą niedzielę, pojawiał się tutaj kolejny wpis, a ja w każdy poniedziałek myślał o tym, jak za sześć dni kliknę przycisk OPUBLIKUJ w systemie bloggera.

„Gol niedzielny” ma być moją własną rubryką prasową w internecie. Takiej tradycyjnej jeszcze się nie dorobiłem, ale wszystko przede mną. To, że będę pisał o piłce, nie powinno nikogo dziwić. Z futbolem mam dziwne relacje. Czasem mam ochotę oddać go do adopcji, ale wiem, że tego nigdy nie zrobię, bo dostałbym depresji. Dlatego muszę o piłce pisać, bo tak mi najłatwiej wyrazić to, co we mnie wywołuje. A dlaczego w niedzielę? Akurat dla każdego kibica jest to dzień przeznaczony niemal wyłącznie na oglądanie meczów. Ja w tym dniu mam najwięcej wolnego czasu. Wynik tego prostego równania nasuwa się sam.

Na koniec tej spowiedzi, chcę wszystkich zapewnić, że blog nie ma charakteru religijnego i fanatycznego. Pod tym względem nie będę wyróżniał się od innych blogerów. Kolejny wpis (już zupełnie futbolowy) za tydzień w niedzielę.

Do zobaczenia.

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

Gol niedzielny Copyright © 2011-2012 | Powered by Blogger